Starość czy radość?

Aquarius
Aquarius

Temat starości jest ostatnio na topie. Starzenie się, dyskryminacja osób starszych, wywiady z Diane Keaton, Jane Fondą, czy Sonią Bragą na ten temat, codziennie zalewają mojego facebooka. Walka o równe prawa bardziej dojrzałych aktorek jest chyba najpotężniejszą feministyczną batalią ostatnich lat. To dobrze, bo dzięki temu fajne babki dostają fajne role. Z drugiej, bardziej socjologicznej strony, zachodnie społeczeństwo się starzeje, więc nic dziwnego, że jego pokaźna część nie chce dać się zepchnąć w niebyt. Michel Houellebecq, który jak nikt potrafi demaskować ciemną stronę europejskiej cywilizacji, w wywiadzie dla The Paris Review (który w polskim tłumaczeniu ukazał się w zbiorze Sztuka powieści. Umieszczone w nawiasach numery stron odsyłają do pierwszego wydania z 2016 roku, w tłumaczeniu Dobromiły Jankowskiej i Adama Pluszki) mówi tak:

Uważam, że to nie równość płci powinna leżeć u źródeł politycznej poprawności, ale coś, co jest znacznie bardziej obrzydliwe i nie ośmiela się ujawnić: nienawiść do starych ludzi. Kwestia walki o dominację między kobietami a mężczyznami jest wtórna – ważna, ale wciąż wtórna – w porównaniu do tego, co starałem się uchwycić w tej powieści („Możliwości wyspy” – przyp. S.N.). Mówi ona bowiem o tym, że jesteśmy uwięzieni w świecie dzieci. Starych dzieci. Zanik dziedzictwa pokoleń oznacza, że staruszek jest dziś bezużytecznym próchnem. Tym, co cenimy przede wszystkim, jest młodość, a to oznacza, że życie automatycznie staje się przygnębiające, bo życie w całości składa się ze starzenia (s.35).

I właśnie walkę ze starzeniem, a nie walkę o społeczne docenienie „starzyzny” obserwuję. Nie chcemy powrotu do dawnych, plemiennych wartości, gdzie młodość była prawie bezużyteczna. Mogła służyć, co najwyżej, mówiąc dosadnie, jako mięso armatnie, gdyż młodą osobę można zastąpić każdym, natomiast starość wiązała się z mądrością, doświadczeniem i szacunkiem. Za takim modelem raczej niewielu tęskni. Rewolucja ma polegać na wyeliminowaniu starości: byciu wiecznie młodym, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Granica „starości” czy „dojrzałości” nieustannie się oddala. Kiedy Wasowski i Przybora zakładali Kabaret Starszych Panów mieli po czterdzieści kilka lat. Dzisiejsi czterdziestolatkowie bardziej przypominają nastolatków, niż statecznych panów z laską i szapoklakiem. W Birdmanie jeden z bohaterów mówi że sześćdziesiątka to niegdysiejsza trzydziestka i patrząc na twarze dzisiejszych „dziadków” trudno nie przyznać mu racji.

Zamieszkajmy razem

Trochę ten pęd ku młodości rozumiem, a trochę się mu dziwię. Przemijanie jest bolesne dla każdego, sam proces starzenia, utrata sił witalnych i niechybne zbliżanie się ku śmierci to coś przerażającego. Za to starość jako czas, w którym opuszczamy rynek pracy i mamy morze czasu tylko i wyłącznie dla siebie, zawsze wydawała mi się przyjemną perspektywą. Byłam dzieckiem wychowanym przez dziadków. W dzieciństwie, gdy myślałam o przyszłości, często szukałam sposobu na ominięcie środkowego etapu życia. Dorosłość, a nawet młodość, wydawały mi się czymś szalenie trudnym – praca, obowiązki, permanentny brak czasu, bieg i pęd nie wiadomo za czym, który widziałam w życiu moich rodziców, był czymś strasznym w porównaniu do długich, beztroskich dni, jakie spędzałam z dziadkami. Tu znowu wtóruje mi Houellebecq, który tłumaczy temat swojej debiutanckiej książki: Nie znałem żadnej powieści, która mówiłaby o tym, że wejście na rynek pracy przypomina zejście do grobu. Że od tej pory nic się nie dzieje i trzeba udawać, że praca jest ciekawa (s.15).

W moich marzeniach dorosłość była tylko chwilą, pomiędzy dzieciństwem a starością, w której czas sączył się tak jak potrzeba i w których ty jesteś panem swojego planu dnia. I muszę przyznać, że trochę tak jest – obecnie życie mija mi nieznośnie szybko, podczas gdy w dzieciństwie jeden rok trwał całą wieczność, czyli dokładnie tyle, ile teraz trwa miesiąc życia mojej babci (przynajmniej tak twierdzi). Pewnie dlatego tak bardzo lubiłam prozę Hermanna Hessego, szczególnie Baśnie i Siddharthę, gdzie dorosłe życie da się streścić w kilku stronach, natomiast najważniejsze odkrycia i doświadczenia przypadają na początkową i schyłkową część życia.

Rozumiem kurczowe trzymanie się młodości – w aktywnym życiu trudno nagle zgodzić się na bycie niepotrzebnym (lub mniej potrzebnym), na zejście na boczny tor i oddanie miejsca młodszym pokoleniom. Jednak samą młodość uważam za mocno przereklamowaną. Wiadomo, że lepiej mieć trzydzieści lat niż dwadzieścia, że wchodzenie w życie z czystą kartą jest cholernie ciężkie, bo liczba decyzji, które naprawdę rzutują na dalsze życie, jest paraliżująca. Co na to Houellebecq? Narrator Poszerzenia pola walki mówi, że Zazdrościmy młodym i z tego powodu ich nienawidzimy. Pisarz w wywiadzie dodaje: To ta druga pułapka. Pierwszą jest życie zawodowe, fakt, że nic ci się już nie przydarzy. Druga polega na tym, że ktoś cię zastąpi i ten ktoś czegoś doświadczy. To prowadzi do naturalnej nienawiści ojca wobec syna (s.16).

Tam, gdzie rosną poziomki

Uwielbiam motyw żalu za utraconą młodością, obecny w literaturze końca XIX i początku XX wieku. Czołowym przykładem jest Śmierć w Wenecji – zapatrzony w Tadzia von Aschenbach jest niewolnikiem wspomnień i tęsknoty za pięknem, które zamiast zadowalać, zawsze budzi poczucie rozrywającego nienasycenia. Moim ulubionym kinowym portretem człowieka u kresu drogi jest nie kto inny jak Profesor z Tam, gdzie rosną poziomki, który musi skonfrontować się ze swoim odbiciem w lustrze i przyznać, że zmarnował własne życie.

To chyba jest klucz do tego wszechogarniającego lęku przed starością i chęcią do pozostawania w ciągłym pędzie. Rzadkie przebywanie w świecie wymusza autorefleksję, często przykrą i trudną do zniesienia. Póki jesteśmy „na chodzie”, aktywnie uczestniczymy w życiu społecznym, odtwarzamy społeczne rytuały, nie musimy za bardzo zgłębiać się w siebie. Bycie wśród ludzi daje nam poczucie bezpieczeństwa, samotność budzi lęki i demony, skłania do podsumowań. Jeszcze jedną kwestią, która niezmiernie mnie ciekawi, są operacje plastyczne, dzięki którym 79-letnia Jane Fonda wygląda młodziej niż moja mama. Wiadomo, by nie wypaść z gry trzeba dobrze wyglądać, jednak tłumaczenie wszystkiego prawami rynku i mimikrą jest dla mnie niezadowalające. Bardziej ciekawe wydaje mi się spostrzeżenie Klausa Kinskiego, który w swojej autobiografii pisał, że z wiekiem coraz bardziej osobowość jest widoczna na jego twarzy. Jest w tym dużo prawdy – codziennie w pracy spotykam wiele starszych osób i naprawdę łatwo na pierwszy rzut oka ocenić, kto jest miłą osobą, a kto zapalczywą, kto miał dobre i ciekawe życie, a kto ma za sobą lata pełne cierpienia. Być może jest to jeden z powodów naciągania twarzy (które często nie przydaje przecież uroku osobie naciągniętej) – kolejna wariacja na temat maski i chęci ukrycia przed światem swojej prawdziwej osobowości.

Śmierć w Wenecji

Jak starość wygląda we współczesnym kinie. We wstępie wspomniała, społeczeństwo się starzeje, ale w żadnym wypadku nie może się smucić, więc często są to portrety pokazujące, że starsze osoby, pomimo niedogodności związanych z utratą sprawności, w niczym nie różnią się od osób młodych. Życia erotycznego i towarzyskiego bohaterom Zamieszkajmy razem może pozazdrościć niejeden trzydziestolatek. Gerontofilia, Przeboje i oldboje (najgorszy tytuł ever) i Co nas kręci, co nas podnieca także powielają obraz rozerotyzowanej starości, która bywa, właśnie przez zestawienie kontrastowych par stary-młoda(-y), nieco groteskowa i zabawna. Bardziej realistyczny obraz starości znajdziemy w Miłości, 45 lat i Olive Kitteridge – tutaj zanik sprawności jest prawdziwie dojmujący, podobnie jak utrata dominującej pozycji w społeczeństwie. Moim ulubionym filmem z bohaterką 60+ jest niedawno pokazywany w kinach Aquarius. Dlaczego? Bo w tym filmie takie kategorie jak starość i młodość powoli zaczynają się zacierać, najważniejsza jest osobowość i charakter bohaterki, cudownie zagranej przez Sonię Bragę. To dowód na to, że najbardziej banalne truizmy sprawdzają się najlepiej – wiek ma dużo mniejsze znaczenie niż to, jaką się jest osobą.

Wisienką na torcie będzie cytat z „Fałszerzy” André Gide’a. Książka została wydana w 1925 roku, jak widać wiele/niewiele (niepotrzebne skreślić) zmieniło się przez te ponad dziewięćdziesiąt lat: Dlaczego się tak rzadko mówi w książkach o starcach?… Może dlatego, że starzy nie mogą już pisać, a kiedy jest się młodym, nie ma się ochoty zajmować starymi… Starzec nie interesuje już nikogo.

Comments: no replies

Join in: leave your comment