![]() |
Fot. Michał Jędrzejowski |
Czarny poniedziałek chyli się ku końcowi, więc mogę coś napisać, nie łamiąc za bardzo zasad strajku.
Szósta edycja Ars Independent przeszła do historii. Po raz kolejny była w pełni kompatybilna z tematem przewodnim aktualnego numeru „EKRANów”, tym razem trafiło na „nie-film”. Festiwal coraz bardziej odchodzi od pokazywania zwykłych długich metraży i idzie w stronę audiowizualu. I dobrze – trafił całkowicie w swoją niszę. Mam wrażenie, że w tym roku publiczność szczególnie dopisała. Po otwarciu żywiłam obawy, że Ars stał się kolejnym modnym dodatkiem do stylówy inteligencji polskiej, i nie mam tu na myśli cudownych plecaków dodawanych do karnetów. Tegoroczna scena muzyczna, gry wideo czy wideoklipy sprawiły, że Ars stał się festiwalem, na którym po prostu wypada się pokazać. Jednak moje malkontenctwo zostało szybko zagłuszone – Ars Independent nadal jest najdziwniejszym festiwalem w kraju i wciąż można spotkać na nim tłumy filmowych nerdów.
Wydarzeniami, które będę wspominać najdłużej są niewątpliwie koncert Zdrady Pałki i pokaz „Przygód Księcia Ahmeda” z wyborną muzyką na żywo (w wykonaniu Lód 9). Pierwszy występ królowej złego smaku to trochę guilty pleasure. Cóż zrobię? Zabawa była fantastyczna, a wersu „gdybym była wielką gwiazdą, bym jeździła złotą mazdą” nienawidzą już wszyscy moi znajomi, którym nucę go kilkanaście razy dziennie. „Przygody Księcia Ahmeda” to radość innego sortu. Artystyczne cacuszko, świetnie zrobiona animacja, doprawiona intertekstualną muzyką, w której ja wychwyciłam tylko nawiązanie do marszu weselnego, natomiast moi mądrzejsi przyjaciele odnaleźli w niej i cytat z „Mortal Kombat” i z disneyowskiego „Alladyna”.
Świetny był „Chłopiec i świat”, skrząca kolorami i doprawiona znakomitymi dźwiękami niema opowieść o trudnym poznawaniu rzeczywistości, pokazana w ramach Miasta Muzyki. Mile zaskoczyły mnie etiudy studentów WRiTV Uniwersytetu Śląskiego. Bardzo trafna „Ameryka”, niezły „Rwetes” Kuby Czekaja (na dniach obejrzę „Baby Bump”, więc możliwe, że trochę się w nim zakocham) i wspaniałe „To, czego chcę”. Dlaczego wspaniałe? Ponieważ mój odbiór filmów bazuje na najniższych instynktach i gdy widzę swoją dzielnicę to serce mi topnieje. A tak poważniej, to fajnie zobaczyć film dziejący się na Śląsku, w którym bohaterowie gadają tak jak w rzeczywistości, a nie jakimś dziwnym językiem, ni to polskim, ni gwarą jak np. w „Skazanym na bluesa”. Mnie kręci.
![]() |
To, czego chcę |
Set animacji? Cóż… seks ze szczoteczką do zębów, kobietą-ośmiornicą i dawka porządnego feminizmu, czyli wszystko w tej sekcji zostało po staremu. I super! Natomiast wieńczący festiwal performance „Kopyta zła” był tak dziwny, że nawet nie wiem, co mam na jego temat napisać.
O dwóch filmach, które widziałam w sekcji konkursowej napiszę w najbliższym czasie. Gwoli ścisłości dodam, że w długim metrażu zwyciężył film „Old Stone”, Czarnym Koniem Animacji została „Miłość”, Teledysku „Wedding”, zaś statuetkę w sekcji gier zgarnął „Keep Talking and Nobody Explodes”. Żadnego z tych tytułów nie widziałam i nie doświadczyłam, ale reżyser “Old Stone” nagrał najlepsze podziękowanie w historii festiwalu i bardzo się cieszę, że mimo braku nominacji do Złotego Konia, zgarnął chociaż Czarnego Konia. Tyle ode mnie. Dziękuję za ten Ars, był świetny! Do przyszłego roku. Keep on your weird side.
Comments: no replies