![]() |
Wakacje Pana Hulot |
Galerie handlowe i uliczni żebracy, uzbrojeni w malutkie choinki, podpowiadają, że zbliżają się Święta. Muszę przyznać, że nie darzę ich przesadną sympatią, ale bardzo podoba mi się w nich jedna rzecz. Zajawka, polegająca na tym, że ten „magiczny” czas pozwala nam być bardziej naiwnymi (i może też niewinnymi) niż zwykle, można się trochę powzruszać na filmach, które na co dzień się krytykuje oraz jest się bardziej wrażliwym na ciepłe, otulające opowieści, nawet jeśli są tylko trwającą minutę reklamą. Święta są jak choroba, niegroźna, typu przeziębienie czy grypa, kiedy trzeba się solidnie wygrzać, leżeć pod kocem, wykonywać tylko przyjemnie bierne czynności i można rozkoszować się chwilową wolnością od świata. Dziś polecę filmografię reżysera, którego nie do końca lubię. Inaczej. Pod względem teoretycznym kupuję go w całości, ale często jego filmy zwyczajnie mnie nudzą. Uważam jednak, że to kino wprost skrojone pod Święta. Nieco naiwne, często z ogranymi gagami, ale będące przy tym mądrym i aktualnym portretem współczesnej kultury. Szalenie afirmatywne, ale też piękne pod względem formy. Jest zabawnie i nostalgicznie, czyli właśnie tak jak powinno być w „tych dniach”. Tym idealnym prezentem na zimny grudzień są filmy Jacquesa Tatiego. Jest ich niewiele – sześć długich metraży, więc cały jego dorobek może być rozrywką w sam raz na kilka dni wolnego.
Jacques Tati objawia się Colette
Litanię biograficzną ograniczę do ciekawostki. Jeden z dziadków Tatiego, Holender, przyjaźnił się z Van Goghiem i choć oprawiał w ramy jego obrazy, nie chciał ich kupować. To taka ciekawostka bez pointy, ale uwielbiam Van Gogha tak bardzo, że moje myślenie selektywne nie działa najdoskonalej.
Tati zaczyna karierę artystyczną w music-hallach, tworzy sportową pantomimę, która odnosi wielki sukces w kraju i za granicą. Wychwala go nawet sama Colette, używając przy tym tak wielkich słów jak: „objawienie” i „zdumiewający artysta”. Do świata filmu Tati wchodzi jako scenarzysta i aktor, występuje m.in. u Rene Claire’a i Claude’a Autant-Lary. Jako reżyser debiutuje stosunkowo późno. W okolicach czterdziestki wydaje na świat krótkometrażową „Szkołę listonoszy”, w której odgrywa główną rolę. Pomysł dwa lata później, w 1949 roku, przerodzi się w pełny metraż, który Tati, z powodu braku zainteresowania producentów, kręci na własną rękę, z bardzo skromnym budżetem. „Dzień świąteczny” okazuje się być strzałem w dziesiątkę – podbija serca publiczności i ponad dziesięciokrotnie zwraca koszty realizacji.
![]() |
Dzień świąteczny |
Być jak Chaplin
„Dzień świąteczny” to sielska historia o anachronicznym miasteczku Sainte-Severe i jego nieskażonych cywilizacją mieszkańcach. Głównym bohaterem jest tu Francois, gapowaty listonosz, który przez okrutnych kolegów został spojony alkoholem i zaprowadzony na film o amerykańskich pracownikach poczty. Czego oni tam nie robią w tej Ameryce?! Latają śmigłowcami, technikę mają najnowocześniejszą, dostarczają przesyłki w nieprzyzwoicie szybkim tempie. Alkohol i kino to nie zawsze dobre połączenie. W tym wypadku zrodziło w głowie poczciwego mężczyzny chęć sprostania wymogom współczesności i dogonienia kolegów zza oceanu. Próba wprowadzenia postępu do tradycyjnej wioski wywołuje mnóstwo zabawnych, ale też niebezpiecznych sytuacji.
Tati stylizuje się tu trochę na Chaplina. Ma wąsik, za duże ubranie, jest nieco nieporadny, ale serce ma ze złota. Gagi, jeśli ktoś oglądał kiedyś burleskę czy komedię slapstickową, sprawiają wrażenie bardzo wtórnych i nieoryginalnych. Ale uśmiechnąć się można (nie raz).
Pan Hulot i piekło nowoczesności
Mniejsza z debiutem. Tym, z czym Tati jest zawsze i nierozerwalnie kojarzony, jest Pan Hulot. Bohater o nieprzeciętnych gabarytach (Tati mierzył ponad dwa metry), chodzący w za krótkim ubraniu i z niezapaloną fajką. Hulot nie może sprostać wymaganiom stawianym przez współczesność i jest całkowicie zagubiony w jej zgiełku. Jak to ładnie ujął Tati, Pan Hulot to: „postać odznaczająca się niezależnością kompletną, bezinteresownością absolutną, której główną wadą jest roztargnienie. W sumie postać do naszej funkcjonalnej epoki nie dostosowana”.
Każdy film z Panem Hulot to odkrycie kolejnego kręgu piekła współczesnej cywilizacji. W pierwszym, czyli„Wakacjach Pana Hulot”, jednostkę ograniczają konwenanse i mieszczańska obyczajowość. Konwencjonalne więzy krępują ludzi także później, np. w „Playtime”, jednak właśnie tu przedstawiony problem jest wiodący. W kolejnych odsłonach przygód Pana Hulot wróg jest już zmaterializowany. W „Moim wujaszku” jest to rojący się od niebezpiecznych przedmiotów dom, w „Playtime” złowieszcza jest architektura i najeżona pułapkami bezduszna, pełna wieżowców dzielnica, zaś w „Panie Hulot wśród samochodów”, jak łatwo się domyślić, źródłem cierpień są pojazdy mechaniczne i ruch uliczny.
Ale co do tego mają Cocteau i Eluard?
Te kilka niewinnych słów wypowiedzianych na temat pełnometrażowych dzieł Tatiego, może naprowadzić pilnego i łebskiego czytelnika na taką oto myśl – z tego gościa to był porządny kontestator, a nie jakiś zblazowany komik. Właśnie tak to odczuwam. Dużo rzeczy, które napisano o twórczości Tatiego, można by było równie dobrze przyłożyć do kina Bunuela, antyutopijnych dzieł czy działań kolejnych awangardzistów. Oto kilka przykładów: „walka człowieka z produktem, który zamiast służyć, osacza go” (trochę „Rzeczy” Pereca, a trochę przedmioty surrealistyczne i miliony innych odniesień), „podważenie pozornego porządku nowoczesnego świata i pozornej zgodności człowieka z wytworzonym światem”, „pokazanie absurdalności cywilizacji”, „katastrofista, wizjoner zdehumanizowanej cywilizacji, która przygniata człowieka”. Jedną z najciekawszych metaforycznych scen w dziełach Tatiego jest scena tańca w „Playtime”, gdzie po katastrofie ludzie odrzucają maski i zaczynają się dobrze bawić. Kultura (nowoczesność) jako źródło cierpień 100%! Ale co z tym Cocteau? Tycjan Gołuński w „Kinie klasycznym” połączył z kinem Tatiego bardzo fajny cytat. Otóż, jest taka historia, że podobno Paul Eluard po obejrzeniu „Pięknej i Bestii” Cocteau stwierdził, że aby zrozumieć ten film, trzeba bardziej od samochodu kochać swojego psa. Gołuński uważa, że zdanie to jest bardzo trafne w odniesieniu do filmów Tatiego i ja się z nim całkowicie zgadzam. To kino dla ostatnich żyjących humanistów.
Pytanie brzmi: dlaczego przy tym całym konserwatyzmie i powadze nadal mówi się o filmach Tatiego jako o komediach? Bo reżyser jest ogromnym optymistą. Owszem, nowoczesność niszczy, a cywilizacja to dramat, ale mentalność człowieka jest na te demony niewrażliwa i w każdych warunkach zachowuje się on podobnie, a jego ludzkie cechy, wcześniej czy później, wychodzą na wierzch.
Pozostając w kręgu dobrze powiedzianych rzeczy, oddaję jeszcze głos biografowi Tatiego, Armandowi J. Cauliezowi: „Z punktu widzenia socjologicznego Tati reprezentuje postawę, jeśli nie »reakcyjną«, to przynajmniej»konserwatywną«. Stanowi ona reakcję zdrowego rozsądku przeciwko zbyt surowemu postępowi i martwemu snobizmowi… Mój wujaszek ma się do postępu tak, jak film pacyfistyczny do wojny totalnej: broni i ilustruje małe swobody człowieka, drobne radości życia i skromne ludzkie szczęście… Natomiast z punktu widzenia artystycznego Tati jest »rewolucjonistą«. Stara się rezygnować z fabuły i usunąć bohatera, stawia na gag i formę kronikalnego zapisu… Robi z widza »współpracownika procesu twórczego«” (A. Jackiewicz, Mistrzowie kina współczesnego, 180).
Ewo rewo i ja
Forma. To właśnie zapiera dech w piersiach największych fanów Tatiego. Sposób konstruowania kadrów, geometria, scenografia. No i rozpisywanie gagów na kilka osób jednocześnie i pokazywanie ich symultanicznie przez co widz, który nie jest robotem z nieprzeciętnie rozwiniętą podzielnością uwagi, nie dostrzega części żartów. Brak logiki narracyjnej – każdy z filmów o panu Hulot to seria mikro-zdarzeń, które nie są nijak połączone. U Tatiego nie ma znanych aktorskich twarzy, ani postaci z jakimkolwiek rysem psychologicznym. Kolejny trafny cytat: jest to „kino tradycyjnych środków bez tradycyjnej całości”. Nie ma dialogów, jedynie mruknięcia, pojedyncze słowa i konwencjonalne zdania. Ludzie zachowują się jak automaty, za to zwierzęta i przedmioty dochodzą do głosu.
Tatiemu udało się połączyć burleskową tradycję z całkowicie nowatorskim podejściem do formuły komedii, do sposobu konstruowania filmowego świata. I chociaż nudzę się czasem strasznie, to naprawdę nie mogę nie docenić jego geniuszu i precyzji.
![]() |
Playtime |
De Funes jest dla plebsu
Krytyka i branża uwielbiała filmy Tatiego. Oskary, Złote Palmy, dobre oceny. Tati szybko zyskuje łatkę „kina tylko dla znawców”. Rafał Marszałek pisał, że „Tati funkcjonuje jako przeciwwaga wygłupów de Funesa”, a Andrzej Werner w 1973 roku nazywa jego dzieła filmami dla „wyrafinowanego konesera, który nie śmieje się na głupawych komediach”. Wiadomo, co dziś uważa się o podziale na kino wysokie i niskie, publiczność wyrafinowaną i plebs. Po co sobie tym zawracać głowę. Kino Tatiego wymyka się szufladkom, ale nietrudno zauważyć, że jak na jednego z mistrzów kina współczesnego, jest dzisiaj dość zapomniany, co tkwi nie tylko w problemie szybkiego starzenia się niektórych żartów, ale właśnie w skomplikowanej strukturze jego filmów. Ale miało być miło i świątecznie, więc zakończę ten akapit ciepłymi słowami. Andre Bazin uwielbiał Tatiego-autora, a „Wakacje Pana Hulot” uważał za „owoc bezlitosnej obserwacji. Zaś cudowny Francois Truffaut w „Moim wujaszku” widział „dokument o jutrze” i trudno nie przyznać mu racji.
Zabawa dopiero się zaczyna
Branża nadal kocha Tatiego. O swoim uczuciu zapewnia zarówno David Lynch, jak i Woody Allen, który „Wakacje Pana Hulot” nazywa najzabawniejszym i najoryginalniejszym filmem lat 50.. Steven Spielberg tworząc „Terminal” inspirował się głównie Tatim i Caprą. „Wakacje pana Fasoli” z Rowanem Atkinsonem to inspiracja zbyt oczywista, więc wspomnę może o geometrycznych kadrach i dopracowanych scenografiach Wesa Andersona, nad którymi unosi się duch Tatiego. W 2010 roku Sylvain Chomet, autor słynnego „Tria z Belleville”, zrealizował film „Iluzjonista”, który był adaptacją oryginalnego scenariusza Tatiego. W animacji pojawiają się także fragmenty filmów francuskiego reżysera.
Jednak nie wszystkie inspiracje muszą być aż tak dosłowne. Hasło reklamowe filmu „Playtime”: „To twój film… Nieważne, jaką masz osobowość… Nieważne, jaką masz pracę… Jesteś w PLAY TIME” brzmi jak wyjęte z futurystycznego thrillera. Być może dlatego tak silnie kojarzę ten film z późniejszymi kinowymi antyutopiami, obrazami o krwiożerczej biurokracji, przerażającej nowoczesności i stłamszonych jednostkach. Scenografia „Playtime”, pełna labiryntów, onieśmielających, monumentalnych i zimnych wieżowców, odcisnęła swoje piętno na takich filmach jak: „Brazil” czy „Hudsucker Proxy”. Podkreślam, to moje skojarzenie i ja tak to widzę, bardzo możliwe, że porównywanie tych filmów jest nie na miejscu.
Na koniec bardziej swojsko. Najzabawniejszy jest „Pan Hulot wśród samochodów”, najbardziej na miano arcydzieła zasługuje „Playtime”, wizualnie (a właściwie designersko) zachwyci „Mój wujaszek”, a wyróżnienie za najlepszy klimat należy się „Wakacjom Pana Hulot”. Jest jeszcze „Parada”, dokument telewizyjny z 1974 roku, którym Tati pożegnał się z widzami. Niestety, nie dane mi było go obejrzeć, więc wiedzę na jego temat musicie rozszerzyć sami. Mam nadzieję, że każdy z tych filmów przyniesie wam wiele ciepła i przyjemności.
Wspomagałam się:
- Aleksander Jackiewicz, Mistrzowie kina współczesnego, 1977.
- Tycjan Gołuński, Cocteau, Tati, Bresson, anty-dykcje francuskiego kina, w: Kino klasyczne.
- Andrzej Werner, Technokracja a rebours, w: „Kino” nr 12/73.
Comments: no replies